23 października 2012

Tegoroczna


jesień już zawsze będzie mi się kojarzyła z cudem. Bo tej jesieni cudem lekarze uratowali mojemu tacie dwa a może nawet trzy razy życie. Cudem z tego powoli wychodzi. Cudem jest każdy kolejny dzień. Wyrwany. Darowany. Cudne są rozmowy, cudna jest radość z każdej wspólnej chwili.
Tato nie jest tym samym człowiekiem, którego zawiozłam 29 sierpnia do szpitala na planowany zabieg. Ja nie jestem już tą samą osobą, która wczesnym rankiem w tamtą środę wiozła go na operację. Długie dni walki o każde uderzenie serca, o oddech, o przebudzenie. Niekończące się interpretacje każdej informacji od lekarza w poszukiwaniu najmniejszego światełka nadziei. Radość i rozczarowanie. I strach, niekończące się morze strachu.

Mój tato zawsze był bardzo podobny do swojej mamy. Skryty, zamknięty, niecierpliwy. Nie umiał okazywać uczuć, nie umiał rozmawiać. To nie tak, że nie kochał. Kochał, ale nie mówił tego.  Zamiast swojego czasu dawał prezenty. A ja czekałam. I to wcale nieprawda, że dorosłym dzieciom nie zależy.

Ta jesień zmieniła nas. Nic nie jest już takie samo.
Dorosła ja cieszę się z rozmów o wszystkim ze swoim staruszkiem, z każdego wspólnego i nie-wspólnego śmiechu, z narzekania, milczenia i czekania. Cieszę się, że mogę się cieszyć.
Ta najgorsza to jednocześnie najlepsza jesień w moim życiu.

1 komentarz:

  1. też się cieszę moja droga, że już wszystko dobrze.
    całuski.

    OdpowiedzUsuń