28 lutego 2013

Machina

poszła w ruch. Skierowanie do neurochirurga w kieszeni, lista the best of podana, namiary spisane. To pozostaje tylko dzwonić. Aaaaaa, boję się, aaaaaa.

27 lutego 2013

Martin Pollack "Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji" -

opowieść o potędze nadziei



„Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji” to poruszająca opowieść o Galicji końca XIX wieku. O marzeniach o lepszym życiu za Oceanem, o naiwności, a także podłości ludzkiej. Napisana w formie barwnego reportażu z wielką dbałością o fakty, zachowanie realiów i języka minionej epoki wciąga już od pierwszych stron.   
Martin Pollack - austriacki pisarz, dziennikarz i tłumacz – na podstawie archiwalnych materiałów opisał losy poddanych Franciszka Józefa żyjących w Galicji ponad 100 lat temu. Książka opatrzona jest licznymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. Szkoda tylko, że nie są właściwie w ogóle opisane.


„Cesarz Ameryki” porusza temat wielkiej emigracji z terenów Galicji sprzed ponad stu lat. Przedstawia losy Polaków, Żydów, Ukraińców, Słowaków i Niemców, którzy wyprzedają cały swój dobytek, by zdobyć pieniądze na bilet do Ziemi Obiecanej. Do raju, gdzie z otwartymi ramionami wita ich Statua Wolności jako Królowa Polski, gdzie ulice są wybrukowane złotem, i gdzie nikt nigdy nie zaznał biedy, a zgodę na ich przyjazd wydał sam Cesarz Ameryki. Taki bowiem obraz idyllicznego świata agenci emigracyjni roztaczają przed żyjącymi w nędzy i głodzie, niepiśmiennymi chłopami. Obraz życia jak z bajki, które jest na wyciągnięcie ręki - wystarczy „tylko” dostać się do Oświęcimia, tam zakupić bilet na statek, potem podróż pociągiem do Hamburga i… można rozpocząć nowe życie. Porzucają więc domy, rodziny i ruszają w drogę.  Cena jaką przyjdzie im zapłacić za tę łatwowierność jest bardzo wysoka.  Wielu ginie w kopalniach i hutach; inni rozczarowani tym „lepszym życiem” wracają do domu; reszta jak Mihaly Popovic żyje w biedzie większej niż w swoich rodzinnych Brutovcach. Sukces odnosili nieliczni.


Gdy sytuacja materialna w Galicji nie poprawia się, gorączka emigracyjna nasila się.  Ludzie borykają się głodem, epidemiami i bezrobociem. Statystyczny mężczyzna żyje zaledwie 27 lat, aż trudno to sobie dzisiaj wyobrazić. Kanada, Argentyna i Brazylia dołączają do upragnionych celów podróży. Ale i tam galicyjscy chłopi nie odnajdują raju. 

To nieustające pragnienie wyrwania się z nędzy wykorzystują bezwzględni handlarze „delikatnym mięsem” mamiąc młode kobiety wizją dobrze płatnej pracy w kawiarni czy w domu bogatej pani. Co czuje młodziutka Perla Salwer, gdy zamiast obiecanej posady pomocy kuchennej w Istambule zostaje sprzedana do domu publicznego?  Czy ma świadomość, że jej los był już przesądzony od chwili gdy wpadła w oko handlarzowi? Czy wie, że dla tych ludzi jest jedynie „workiem kartofli”, co najwyżej „dywanem ze Smyrny”? 
 Najbardziej wstrząsnęła mną historia „fabrykantek aniołków”, jak nazywano kobiety, którym zdesperowane matki za niewielką opłatą powierzały niemowlęta. Opieka nad dziećmi polegała na głodzeniu ich lub wystawianiu nagich na mróz. Łatwo zgadnąć jaki był cel tych zabiegów.

Przyznaję, że nim sięgnęłam po tę pozycję moja wiedza na temat Galicji ograniczała się właściwie do znajomości jej położenia. Późniejsza epoka czyli czas wojen  światowych jest nam dużo bliższy, bo oswojony przez liczne filmy i książki. A to przecież  tylko kilkanaście lat wcześniej.
W trakcie czytania tego reportażu przyszło mi do głowy pewne spostrzeżenie: pod koniec XIX wieku Oświęcim był dla tysięcy uciekinierów miastem nadziei, bo gdy udało im się tam dotrzeć, często z narażaniem życia, to największa przeszkoda w drodze do raju była już pokonana. A zaledwie kilkadziesiąt lat później Niemcy nadali temu miastu zupełnie inne znaczenie.

Martin Pollack potrafi opowiadać historie; nie mam co do tego żadnych wątpliwości. „Cesarza Ameryki” ciężko czytać bez emocji. Zwłaszcza, gdy  sobie uświadomimy, iż historia wciąż zatacza koło, bo przecież nasz świat też nie jest pozbawiony oszustów wykorzystujących naiwność zdesperowanych ludzi; marzenie o lepszym życiu w obcym kraju nadal wielu popycha do wyjazdu, a media co jakiś czas donoszą o handlu żywym towarem. 
"Cesarz Ameryki" to lektura nie tylko dla pasjonatów historii, co mógłby sugerować tytuł. To pozycja dla wszystkich czytelników lubiących dobrze opowiedziane historie prawdziwe.



 Recenzja bierze udział w konkursie „Czytanie: 802% normy” http://www.koobe.pl/121,a,konkurs-dla-blogerow.htm







24 lutego 2013

Podobno

prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Takie to banalne, wyświechtany zwrot. Możliwe, że będę miała okazję sprawdzić czy prawdziwy. Grozi mi pół roku uziemienia - tyle potrzebuje kręgosłup, żeby jako taki się pozbierać po operacji. Lubię zaszyć się z książką w domu, ale równie mocno lubię z niego wyjść do ludzi... Sześć miesięcy uziemienia z nakazem leżenia mnie przeraża. Pozostają odwiedziny przyjaciół. Oby jak najliczniejsze...

22 lutego 2013

Henning Mankell "Chińczyk",

czyli co łączy zimną Szwecję z odległym  Zhōngguó - Państwem Środka


Szwecja, rok 2006. Całym krajem wstrząsa bestialska zbrodnia odkryta w niewielkiej, zapomnianej przez świat wiosce. Z zimną krwią wymordowano niemal wszystkich mieszkańców.  Policja z Hudiksvall zaczyna dochodzenie.
W napięciu czekamy na dołączenie do grupy śledczej komisarza Kurta Wallendera, znanego z wcześniejszych powieści pisarza. Gdy śledztwo jest w toku,  a Wallender nadal się nie pojawia, trudno jest ukryć rozczarowanie. Komisarz Wallender był do tej pory znakiem rozpoznawczym prozy Henninga Mankella. Miejsce kultowego policjanta nieporadnie zajmuje detektyw Vivi Sundberg. Gdy śledztwo  utyka w martwym punkcie, sędzia Brigitta Roslin, której podejrzeń nikt w policji nie bierze na serio, rozpoczyna na własną rękę poszukiwania mordercy. Czemu tak się angażuje? Dokąd wiedzie trop? 
Odpowiedzi na te pytania znajdziemy na kolejnych stronach „Chińczyka”, zupełnie wyjątkowej powieści Henninga Mankella, niekwestionowanego mistrza intrygi. 


Akcja książki toczy się na wielu płaszczyznach, w wielu miejscach, a ilość retardacji wydaje się nie mieć końca. Jest więc historia z Nevady, gdzie pod koniec XIX wieku chińscy niewolnicy budują kolej żelazną. Pisarz zabiera nas do Chin, gdzie komunizm Mao ściera się z bezwzględnym chińskim kapitalizmem.  Wyruszamy do Afryki, gdzie obserwujemy rodzący się nowy chiński kolonializm. I wreszcie jest też Londyn z jego ciemnym światkiem Chinatown. 


Wprawdzie  jak wszystkie zbrodnie u Mankella tak i ta popełniona w Hesjovallen jest opisana po mistrzowsku - przerażająca, mroczna, naznaczona hektolitrami krwi – zdaje się być ona jednak jedynie tłem dla przedstawienia obrazu dawnych i dzisiejszych Chin. Powieść jest pełna rozległych opisów związanych z historią i sytuacją polityczną Państwa Środka, co może nudzić i irytować czytelników szukających w „Chińczyku” głównie kryminalnej intrygi. Ale to, co innych może drażnić, mnie – miłośniczkę szwedzkich kryminałów marzącą o podróży do Chin – oczarowało.  

„Chińczyk” to także historia Brigitty Roslin, kobiety w średnim wieku, przeżywającej kryzys, stojącej na rodrożu. O ile niektóre ze stopniowo pojawiających się postaci wydawały mi się nie do końca przemyślanych, to moim zdaniem portret psychologiczny sędzi Roslin to majstersztyk.  Natomiast zakończenie powieści rozczarowało mnie. Miałam nadzieję, że… Ale tego nie mogę przecież napisać, bo zepsułabym całą przyjemność czytania.


 „Chińczyk” nie jest typowym kryminałem, to raczej powieść z wątkami politycznymi, kryminalnymi, społecznymi i historycznymi napisana przez refleksyjnego obserwatora świata.  Wciąga tak bardzo, że wydaje nam się, że sami bierzemy udział w dochodzeniu. A ilość wątków mogłaby być podstawą dla kilku kolejnych książek.


Komu polecam tę książkę? Każdemu, kto lubi mroczne szwedzkie kryminały  i chętnie zagłębi się w przemyślenia nad naturą współczesnego świata.




 Recenzja bierze udział w konkursie „Czytanie: 802% normy” http://www.koobe.pl/121,a,konkurs-dla-blogerow.htm