22 lutego 2013

Henning Mankell "Chińczyk",

czyli co łączy zimną Szwecję z odległym  Zhōngguó - Państwem Środka


Szwecja, rok 2006. Całym krajem wstrząsa bestialska zbrodnia odkryta w niewielkiej, zapomnianej przez świat wiosce. Z zimną krwią wymordowano niemal wszystkich mieszkańców.  Policja z Hudiksvall zaczyna dochodzenie.
W napięciu czekamy na dołączenie do grupy śledczej komisarza Kurta Wallendera, znanego z wcześniejszych powieści pisarza. Gdy śledztwo jest w toku,  a Wallender nadal się nie pojawia, trudno jest ukryć rozczarowanie. Komisarz Wallender był do tej pory znakiem rozpoznawczym prozy Henninga Mankella. Miejsce kultowego policjanta nieporadnie zajmuje detektyw Vivi Sundberg. Gdy śledztwo  utyka w martwym punkcie, sędzia Brigitta Roslin, której podejrzeń nikt w policji nie bierze na serio, rozpoczyna na własną rękę poszukiwania mordercy. Czemu tak się angażuje? Dokąd wiedzie trop? 
Odpowiedzi na te pytania znajdziemy na kolejnych stronach „Chińczyka”, zupełnie wyjątkowej powieści Henninga Mankella, niekwestionowanego mistrza intrygi. 


Akcja książki toczy się na wielu płaszczyznach, w wielu miejscach, a ilość retardacji wydaje się nie mieć końca. Jest więc historia z Nevady, gdzie pod koniec XIX wieku chińscy niewolnicy budują kolej żelazną. Pisarz zabiera nas do Chin, gdzie komunizm Mao ściera się z bezwzględnym chińskim kapitalizmem.  Wyruszamy do Afryki, gdzie obserwujemy rodzący się nowy chiński kolonializm. I wreszcie jest też Londyn z jego ciemnym światkiem Chinatown. 


Wprawdzie  jak wszystkie zbrodnie u Mankella tak i ta popełniona w Hesjovallen jest opisana po mistrzowsku - przerażająca, mroczna, naznaczona hektolitrami krwi – zdaje się być ona jednak jedynie tłem dla przedstawienia obrazu dawnych i dzisiejszych Chin. Powieść jest pełna rozległych opisów związanych z historią i sytuacją polityczną Państwa Środka, co może nudzić i irytować czytelników szukających w „Chińczyku” głównie kryminalnej intrygi. Ale to, co innych może drażnić, mnie – miłośniczkę szwedzkich kryminałów marzącą o podróży do Chin – oczarowało.  

„Chińczyk” to także historia Brigitty Roslin, kobiety w średnim wieku, przeżywającej kryzys, stojącej na rodrożu. O ile niektóre ze stopniowo pojawiających się postaci wydawały mi się nie do końca przemyślanych, to moim zdaniem portret psychologiczny sędzi Roslin to majstersztyk.  Natomiast zakończenie powieści rozczarowało mnie. Miałam nadzieję, że… Ale tego nie mogę przecież napisać, bo zepsułabym całą przyjemność czytania.


 „Chińczyk” nie jest typowym kryminałem, to raczej powieść z wątkami politycznymi, kryminalnymi, społecznymi i historycznymi napisana przez refleksyjnego obserwatora świata.  Wciąga tak bardzo, że wydaje nam się, że sami bierzemy udział w dochodzeniu. A ilość wątków mogłaby być podstawą dla kilku kolejnych książek.


Komu polecam tę książkę? Każdemu, kto lubi mroczne szwedzkie kryminały  i chętnie zagłębi się w przemyślenia nad naturą współczesnego świata.




 Recenzja bierze udział w konkursie „Czytanie: 802% normy” http://www.koobe.pl/121,a,konkurs-dla-blogerow.htm




2 komentarze:

  1. bardzo chcę przeczytać!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy24/2/13 13:35

    intrygujące - zwłaszcza ta chińska lekcja historii w szwedzkim kryminale - czuję się zachęcona:)

    OdpowiedzUsuń