12 lutego 2013
Są
takie dni, że fakt iż pracujemy w tzw. open space zupełnie mi nie przeszkadza, a głupie rozmowy z drugiego boksu wywołują jedynie litościwy uśmiech. Ale zdarzają się też takie chwile, gdy ta otwarta przestrzeń, brak ścian, brak własnego kąta, gdzie można się schować z własnym bałaganem, złym humorem, niewyspaniem doprowadza mnie do wrzenia. I słuchawki w uszach nie wystarczają. Jak sobie z tym radzę? Można się naburmuszyć i zamknąć w sobie. Ale zdecydowanie lepiej działa rozładowanie napięcia i... śmiech. I wtedy zmieniam się w psikuśnika.
Psikus tu, psikus tam i jakoś można przetrwać osiem godzin siedząc ludź na ludziu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz