15 maja 2013

Jesienią

zeszłego roku zostałam zmuszona do zrobienia ze specjalizacji z zakresie kardiochirurgii i kardiologii. Wiosną tego roku przyszła kolej na neurochirurgię. Wzbogaciłam moje słownictwo o takie słowa jak: stenoza, wyrostki kolczaste, przepuklina, ekstruzja, traumatyzacja, włókna ruchowe i dyscectomia. A i tak mam wrażenie, że im więcej wiem, tym więcej nie wiem.
Chciałabym mieć pewność, że po tej drogocennej operacji wszystko będzie dobrze, będę biegać, brykać i zapomnę o bólu. Że nie będę jej żałować. Że nie powiem "a po co mi to było". Tylko, że takiej gwarancji nikt mi nie da. I nieważne ile przeczytam forów, ilu wysłucham zapewnień, że będzie dobrze i ile osób zapytam o radę to i tak wciąż ja muszę się zdecydować. Myślałam, że najtrudniej będzie w ogóle zdecydować się na operację. Ale to można zrobić, a jak się o tym powie kilka razy na głos to nawet głos się już tak nie łamie... I gdy się już myśli, że najtrudniejsza część za mną to okazuje się, że wcale nie. Słup jeden, ale metod operacji kilka i każdy neurochirurg zachwala swoją. A ja nie wiem. Po prostu nie wiem. A od tej decyzji może zależeć całe moje dalsze życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz